[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzruszyła więc tylko ramionami, odpędzając od siebie sielski obrazek, na którym chłopcy o kasztanowatych włosach spędzali pół dnia w stajni, a dziewczynki w tym czasie czytały książki.- Mam swoje dzieci, kurczaczki, cielaki.Wszystkie zwierzęta otrzymały ode mnie imiona.Popatrzył na nią z uśmiechem.- Wiem - szepnął i znowu spoważniał.- Nie będę mógł się z tobą kochać.- Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś tulił mnie w objęciach.Wystarczy mi twoja miłość.- Kiedy wzięliśmy ślub, coś ci obiecałem - szepnął.- Ale nie dotrzymam przyrzeczenia, bo już nigdy z tobą nie zatańczę.Wystarczyło na niego popatrzeć, aby się przekonać, jakie to było dla niego ważne.Ale Addie potrząsnęła tylko głową.- Tu nie chodzi o tańce ani o miłość fizyczną.Najważniejsza jest potrzeba przebywania ze sobą, czułość, serce.Ponad wszystko pragnę wiedzieć, że nie jestem sama, że mnie kochasz, rozumiesz?Położyła mu rękę na ramieniu, jakby za chwilę mieli wyjść na parkiet.- Czy sądzisz, że jest inaczej tylko dlatego, że nogi odmawiają ci posłuszeństwa?Na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiej ulgi.- Nie ma muzyki - szepnęła, jak wówczas na drodze.Położyła mu głowę na piersi, a Montana ścisnął jej dłoń i zaczął gwizdać melodię walca, dopóki oboje nie zapadli w sen.Otwórz to, dobrze? - Addie podała Montanie słoik z nakrętką zawiniętą w ręcznik.Otworzył wek i wręczył go żonie.- Dziękuję.Wyszła z pokoju z tajemniczym uśmiechem na ustach, szczęśliwa niczym laureatka pierwszej nagrody konkursu na hodowlę kurczaków.W godzinę później wróciła do pokoju, niosąc niezbędne przybory kąpielowe.Ponad godzinę myła Montanę i rozcierała jego nieruchome mięśnie, a potem znów zbiegła na dół z uśmiechem na ustach.Niedługo później znowu zajrzała do sypialni, aby zmienić pościel.Zamiast jednak toczyć Montanę po łóżku, kazała mu unieść się na rękach, dzięki czemu mogła swobodnie wymienić prześcieradło.Przez cały czas pogwizdywała radośnie.Montana nie był głupi.Wiedział, co Addie chce osiągnąć.Mógł się jedynie obawiać, czy te wszystkie wysiłki nie pójdą na marne.Z książki doktora wynikało jasno, że u pacjentów ze sparaliżowanymi nogami należy rozwijać mięśnie rąk.Poddał się całkowicie tym manipulacjom.Sam się nawet z siebie śmiał.Addie była tak dumna ze swego sprytu, że pozwolił jej kontynuować tę kurację.Tylko ona rozświetlała jego ponure życie, czuł, że mimo wszystko jest jej potrzebny.Zrodziła się między nimi przyjacielska więź.Czasem Addie czytała mu książki, a innym razem siadywała po prostu - przy łóżku i trzymała go za rękę.Jedyny punkt zapalny stanowił wózek inwalidzki.Fotel na kółkach czekał na niego przy łóżku niczym kat na skazańca.Addie przestała już namawiać Montanę, żeby spróbował z niego skorzystać.Czasem tylko patrzyła znacząco na to diabelskie urządzenie, które budziło w nim taki lęk.Creedowi wydawało się bowiem, że korzystanie z wózka jest równoznaczne z akceptacją kalectwa.A na to nie był gotów.Gdzieś w głębi duszy wierzył bowiem, że paraliż ustąpi.Ilekroć jednak przenosił wzrok na swoje bezwładne nogi, wiara natychmiast go opuszczała.Także i teraz, po raz pierwszy od powrotu Addie, Montana pogrążył się w smutku.Addie mieszała właśnie syrop kukurydziany.W książce kucharskiej ciotki Emily znalazła przepis na irysy.A wyciąganie tofików znakomicie ćwiczyło mięśnie.Musiała dać Montanie jakieś zajęcie, żeby znów nie popadł w depresję.Zdjąwszy patelnię z blachy, wybiegła z kuchni.W korytarzu prowadzącym do sypialni stanęła jak wryta.Z pokoju dobiegły ją bowiem stłumione odgłosy uderzeń.Bardzo wolno podeszła do framugi i zajrzała do środka.Widok, jaki ukazał się jej oczom, przeraził ją jednak do tego stopnia, że o mało nie upuściła patelni.Montana siedział na łóżku, miał odkryte nogi, a na jego twarzy malowało się cierpienie.Najstraszniejsze było jednak to, że okładał się pięściami po nogach, jakby chciał je biciem zmusić do pracy.Po jego policzkach ściekały łzy.A im boleśniej się uderzał, tym głośniej płakał.Addie natychmiast mu zawtórowała.Odsunęła się więc od drzwi w obawie, że zdradzi swoją obecność.Nie chciała, aby Montana ją zauważył.Popatrzyła na patelnię i pomysł z cukierkami wydał się jej nagle zupełnie idiotyczny.Po raz pierwszy w życiu pomyślała, że mąż nie ma już szans na wyzdrowienie.On jednak nadal potrzebował jej wiary, więc musiała zachować dla siebie wszelkie rozterki.Poszła do innego pokoju i zaczęła szlochać.Tak bardzo pragnęła, by w jej sercu znów pojawiła się nadzieja.Montanę obudził znajomy ból, taki jaki zwykle odczuwa się po bijatyce.Tym razem jednak nie rwała go spuchnięta szczęka, ale.nogi.Dokuczliwe pulsowanie skoncentrowało się w udach.Usiadł na łóżku, wpatrzony w dolne partie swego ciała.Naprawdę bolały go nogi!Z trudem pochwycił powietrze, przełknął ślinę.Iskierka nadziei przerodziła się w buzujący, jasny płomień.Nagle jego ciałem wstrząsnął szloch, którego nie mógł i nie chciał powstrzymać.Ulga nie trwała długo.Wraz z porannym słońcem wrócił strach, niwecząc nadzieje.Rozum podpowiadał mu wyraźnie, że pewnie marzył o tym bólu, więc go w końcu doznał.Potarł dłońmi uda.Nadal odczuwał to dziwne pulsowanie.Przycisnął jeden z czarnych siniaków i o mało nie krzyknął.Mimo wszystko nadal targały nim wątpliwości.W jasnym świetle dnia wątpił, ponieważ był tylko człowiekiem.Tak bardzo pragnął wierzyć, że będzie mógł chodzić.I równie mocno się bał.Trzasnęły drzwi od stodoły.Montana usłyszał stukot końskich kopyt, a później śmiech Addie.Przeniósł więc wzrok na szybę, przez którą zobaczył, jak jego małżonka wyprowadza Jericha na podwórze.Addie i Jericho.A więc jednak cuda się zdarzają [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •