[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postawił latarnię na skalnym bloku i rozejrzał się.Dostrzegł jedynie swój cień.Wyjął skórzany mieszek z pieniędzmi i położył go na ołtarzu, po czym powoli wycofał się poprzez mgłę na swą pozycję obserwacyjną przy narożniku kaplicy.;Hunt przykucnął koło niego.- Zauważył pan coś? Seymour potrząsnął głową.- Ja też nie.- Hunt wyjrzał ponad murem.- Sądzę, że niewiele więcej możemy teraz zrobić.Seymour usadowił się w wygodniejszej pozycji i uniósł zegarek do smugi światła, padającej z ołtarza ponad krawędzią muru.Skrzywił się, po czym wyciągnął nogi i skrzyżował je.- Godzina i piętnaście minut.Możemy tylko czekać.w marzeniach wszystko było doskonałe.Majestatyczny i tajemniczy kamienny zamek wznosił się dumnie na szczycie wzgórza.Jasne letnie słońce wysoko na niebie igrało z puchatą chmurą, przypominającą kształtem jednorożca.W oddali migotało srebrzyście morze, jak gdyby nocą całowały je gwiazdy, a ciemną, zimową wilgoć wrzosowisk zakrywał letni dywan liliowego kwiecia.Doskonałości obrazu dopełniał rycerz na białym koniu, spieszący ku zamkowi.Gus radośnie biegł u jego boku.Podniesiona przyłbica hełmu rycerza ukazywała twarz, na której widniała bezgraniczna miłość i uwielbienie dla niej.Letty, oczywiście, miała tycjanowskie włosy.W chwilę później usłyszała, jak ktoś woła jej imię.Otworzyła oczy, czekając, aż znikną złote ramy marzeń.Zobaczyła Richarda.Jego twarz była jak obnażona, pozbawiona zwykłej maski obojętności.Wyczuwała, że coś w nim rozpaczliwie pragnęło kontaktu, chociaż w jego oczach była smutna pewność, iż zatrzaśnięto mu drzwi przed nosem i nigdy już nie dostanie się z zimnej ciemności do ciepłego wnętrza.Ten wyraz osamotnienia na jego twarzy zaparł jej dech.Zawsze patrzyła na Richarda jak na bohatera swych marzeń, rycerza ze snów.Po raz pierwszy ujrzała w nim rozpaczliwie samotnego człowieka.Siedzieli w swym kamiennym więzieniu wraz z sześcioma innymi mężczyznami i Gusem, a jednak w tej chwili oboje wydawali się zupełnie samotni.Rozejrzała się po jaskini, sprawdzając, czy ktoś inny zauważył wyraz jego twarzy.Wszyscy zajęci byli rozmową przy ognisku.A może, pomyślała, tylko ona potrafiła zobaczyć tę część jego duszy, ponieważ kochała go tak bardzo?Wstała i powoli podeszła bliżej, po czym usiadła koło niego, wyciągając nogi tak jak on.Nie odezwała się.Nie spojrzała na niego, wiedziała jednak, że patrzy hipnotycznie w ogień migający na środku groty.Położyła dłoń na jego dłoni.Była zimna i dużo większa niż jej własna, skóra zdawała się twardsza.Twarda jak ów Richard, którego z takim uporem pokazywał światu.Wiedziała jednak na podstawie przelotnych spojrzeń, ulotnych chwil, że owa twardość stanowiła jedynie maskę ochronną człowieka, który sam skazał się na samotność.- Jestem tu - szepnęła.Jego dłoń zesztywniała.Powoli odwrócił głowę i spojrzał na nią.Na twarzy znów miał nieprzenikniony wyraz.Zastanawiała się, o czym myśli.Oderwał od niej spojrzenie i przeniósł je na ich połączone ręce.Uśmiechając się drwiąco zapytał:- Próbujesz mnie uratować, Półdiablę? W milczeniu wpatrywała się w jego oczy, chcąc ujrzeć, że ten wyraz osamotnienia znika.Tak bardzo pragnęła być mu potrzebną, nawet gdyby miało to trwać tylko chwilę.Wyciągnął dłoń, przesunął palcem po jej ustach i zatrzymał go na podbródku.- Jaka poważna.- Uniósł jej twarz.- Nie mogę być tym, kim chciałabyś mnie widzieć.- Ja po prostu chcę coś dla ciebie znaczyć.Nie proszę o wiele, wystarczy mała cząstka twojego życia.- Mojego życia, Półdiablę? Sądziłem, że pragniesz mojego serca.- Wezmę, co mi dasz.Znowu patrzył w ogień, opierając jedno ramię na zgiętym kolanie.- Potrzebujemy więcej drewna.- Proszę.- szepnęła.Ogień strzelał i syczał.Richard zamrugał oczami i spojrzał na nią.„Nie odpychaj mnie znowu.Proszę.”- Nie możesz być częścią mojego życia.Nie potrafisz go zrozumieć ani też.- roześmiał się gorzko - stawić mu czoło.Wstał gwałtownie i otrzepał bryczesy.Odrzucenie bolało, chociaż jakąś częścią duszy spodziewała się tego.Bardziej bolesne było jednak, że musiał od niej uciekać.Wyczytała to wyraźnie w jego twarzy.Zamknęła oczy, sądząc, że gdy je otworzy, już go nie będzie.W końcu łzy zmusiły ją do podniesienia powiek.Wciąż tam stał, wysoki i zamglony od jej łez.- Chcesz mego serca? - zapytał.Skinęła głową.- Nie mam go.Która godzina? Seymour spojrzał na zegarek.- Za pięć minut północ.Hunt wysunął głowę ponad mur i wyjrzał.- Widzi pan coś? Potrząsnął głową.- Okup wciąż tam jest.Ciągle nic.Obydwaj siedzieli w napięciu, czekając już od prawie dwóch godzin.- Myślę, że usłyszymy, jak będą nadchodzić.- Mam nadzieję.Zapadło milczenie.Czas jakby się zatrzymał.Seymour trącił Hunta łokciem, po czym, unosząc pistolet, wskazał brodą na mur.Obydwaj powoli zajęli pozycje.Z bronią odbezpieczoną i wycelowaną w ołtarz, Seymour i Hunt nie odrywali oczu od woreczka z okupem.Tuman mgły przepłynął przed nimi tak powoli, jak mijały sekundy.Światło latarni sprawiało, że mgła wyglądała jak prześwietlona słońcem.Jedenasta pięćdziesiąt osiem.Wciąż nic.Seymourowi po raz pierwszy przeszło przez myśl, że porywacze mogą się nie pojawić.Północ.Cisza dzwoniła w uszach.Mieszek z pieniędzmi leżał wciąż bezpiecznie na ołtarzu.Zastanawiał się, czy mogli tu być przed nimi.Może także się ukryli i czekali, obserwując ich.Dwie minuty po północy.Ciekaw był, jak długo latarnia będzie się paliła.Oliwy było na kilka godzin.Mogła to być zasadzka - kto kogo przeczeka.Trzy minuty po północy.Niech to piekło pochłonie.Ta zabawa szarpała jego nerwy.Hunt poruszył się.Seymour wstrzymał oddech i powoli go wypuścił.Spojrzał na zegarek.Pięć minut po dwunastej.Latarnia zgasła.Stać! Nie strzelać! - rozległ się krzyk Seymoura.Za dalszym murem błysnął złoty płomyk.Krzesiwko.Po chwili światło zalało ruiny.Jeden z ludzi Hunta uniósł wyżej latarnię, ściskając w drugiej ręce broń.Przeszedł przez niski murek.Był to służący, który miał śledzić porywacza zabierającego okup.- Spójrzcie! - Hunt wskazał na ołtarz.- Pieniądze zniknęły!- Co? - Seymour odwrócił się gwałtownie.Mieszka nie było.- Nic nie słyszałem - mruknął z niedowierzaniem, idąc w stronę ołtarza.Hunt dołączył do niego.- Ja również.Seymour spojrzał na kamienny ołtarz i spostrzegł małą kartkę leżącą w miejscu, gdzie przed chwilą spoczywał mieszek z pieniędzmi.Wyciągnął rękę.- Seymour.- Co takiego?- Proszę spojrzeć.- W głosie Hunta było napięcie.Seymour oderwał wzrok i rękę od papieru.- Ta mgła.Zniknęła - szepnął Hunt.Wicehrabia rozejrzał się wokół i otworzył usta w zdumieniu.Mgła wyparowała, a noc stała się czysta i klarowna jak nigdy.Księżyc oświetlał jasnym światłem morze i skały.Ciszę przerywały nawoływania maskonurów, a w oddali słychać było fale uderzające w skalisty brzeg.Ani teraz, ani przedtem nie było wiatru.Wyglądało, jakby ktoś po prostu pstryknął palcami i mgła zniknęła.- Czuje pan ten zapach? - zapytał Hunt.Seymour wciągnął powietrze i zmarszczył brwi.- Co to jest?- Jakaś przyprawa.Cynamon? Nie.Jabłka? Nie, też nie to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]