[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obaj wsunęli ramiona pod jego pachy i trzymali go lekko uniesionego, żeby się nie mógł odwrócić.Następnie ten ciemniejszy stanął przodem do niego i unikając spojrzenia Willa, obmacał jego koszulę pod marynarką, z przodu, z tyłu i z boków.Działał jak nadgorliwy ochroniarz na lotnisku.No oczywiście.Urządzenie nagrywające.Nie szukali wcale dyktafonu, tylko aparatury podsłuchowej.Prawdopodobnie podejrzewali, że jest z policji albo FBI.Musiało tak być: przecież porwali jego żonę i bali się, że jest tajnym agentem.Zadawał pytania, węszył po dzielnicy.- Czysty - oznajmił ten ciemny, a jego akcent potwierdził, że pochodzi z Bliskiego Wschodu, może z Izraela.- Ale ma to - powiedział rudobrody, którego rola podczas tego przeszukania polegała na przejrzeniu wszystkich kieszeni więźnia, włącznie z lewą wewnętrzną w marynarce.Sekret Willa był kiepsko strzeżony.Notatnik w twardej oprawie zawsze wypychał mu kieszeń na piersi.Rudobrody wyciągnął go i przekazał niewidzialnej ręce z tyłu.Will został posadzony z powrotem na krześle.Usłyszał szelest przewracanych kartek.Krew zastygła mu w żyłach.Powrócił myślą do mieszkania Sandy’ego, kiedy gospodarz przekonywał go, żeby zostawił torbę.Zdawało mu się wtedy, że postąpił sprytnie.Zostawił wprawdzie torbę, lecz zabrał notes, a portfel schował w bocznej, nierzucającej się w oczy przegródce.Nie chciał, by Sara Leah coś podejrzała.A teraz notes znalazł się w rękach rebego.Co za głupota!Przygotował się na wybuch.Im dłużej trwała cisza, przerywana jedynie szelestem papieru, tym wilgotniejsze miał dłonie.Próbował sobie przypomnieć, czy jest tam coś, co mogłoby go zdekonspirować.Na szczęście nie był na tyle zorganizowany, żeby podpisać się na pierwszej stronie czy gdzieś indziej.Walton tak robił, podpisywał się starannie na okładce każdego swojego notesu.Niektórzy używali nawet tych obciachowych nalepek z adresami.Tym razem więc uratowało Willa jego własne niedbalstwo.A co z tą masą słów w środku, łącznie ze starannymi notatkami, które poczynił już tutaj, w Crown Heights? Może nic, może przynajmniej potwierdzą, że jest naprawdę dziennikarzem.Czy jednak nie zapisał tam również danych z komputera Toma? Czy nie zanotował czegoś w związku z e-mailami od porywaczy?Sekundy wlokły się jak nagranie z puszczonego zbyt wolno magnetofonu.Zaświtała mu nadzieja.Czyżby miała go uratować stenografia, wymyślony przez niego na własny użytek system szybkiego pisania, który udoskonalał najpierw na Columbii, a potem w „Bergen Record”? System był bardzo użyteczny, choć Will obawiał się zawsze chwili, gdy będzie musiał przedstawić swoje notatki szefowi albo, co gorsza, sędziemu podczas rozprawy.Wyobrażał sobie proces o zniesławienie, którego wyrok zależy od dokładności jego zapisków z rozmowy.Potrzebowałby chyba ekipy grafologów, żeby udowodnić, że jego słowa pokrywają się z prawdą.Tym razem jednak odniósł z tego korzyść, wiedział bowiem, że jego zapisków rebe przypuszczalnie nie odcyfruje.- Naruszył pan nasze prawa, panie Mitchell - odezwał się znów głos.- I nie mam tu na myśli naszych ludzkich praw.Cóż my, mieszkańcy Crown Heights, znaczymy w wielkim planie wszechświata? Jesteśmy niczym mrówki! Nie, pan naruszył prawa boskie, panie Mitchell.Przez głowę Willa przemknęły słowa: Nie mów fałszywego świadectwa.Wiedział, że przykazania u żydów są takie same jak u chrześcijan - i to zapewne miał na myśli rebe.Był to wstęp do oskarżenia o kłamstwo.Został rozszyfrowany.- Sądzę, że wie pan, jak poważnie traktujemy nasze zasady - powiedział baryton.- Nie nosimy w szabat niczego.Niczego, panie Mitchell.Ani portfela, ani kluczy, ani nawet notatnika.- Wiem.- Te zasady obowiązują naszych gości tak samo jak i nas.Na pewno pan to rozumie.A jednak przyniósł pan ten notatnik.- To prawda, ale zabrałem tylko tę jedną rzecz.Wszystko poza tym zostawiłem razem z torbą.- Will przemawiał do półki z książkami: przesłuchującego miał za plecami, strażników po bokach.- Poza tym ja nie jestem Żydem, więc przypuszczałem, że wasze prawa mnie nie obowiązują.- Wypowiadane na głos, słowa te brzmiały o wiele bardziej mętnie niż w jego głowie.Zupełnie jak tłumaczenie uczniaka: „Pies pożarł mi zeszyt z pracą domową”.Ale była to prawda.Powinien oczywiście szanować zwyczaje innych, gdy przebywał na ich terenie, ale bez histerii.Przecież nie mogli się tak na niego wściekać tylko z powodu naruszenia szabatu! Właściwie poczuł ulgę: skoro rebemu chodziło tylko o to, znaczyło to, że nie znalazł nic obciążającego w notatniku.- Nie jest pan Żydem?- Nie.Mówiłem to już Sandy’emu, Szimonowi.Jestem po prostu dziennikarzem.- No to mnie pan zaskoczył.Przyznam, że tego się nie spodziewałem.Will był skonfundowany, lecz także nieco zaniepokojony.Rudobrody zniknął, pilnował go już tylko ten Izraelczyk.Był bardzo młody.„Times” zamieścił kiedyś artykuł o armii izraelskiej i Will pamiętał z niego, że Izraelczyk w wieku dwudziestu jeden lat mógł już mieć za sobą trzyletnią służbę w siłach zbrojnych.Bóg wie, czego ten chłopak się tam nauczył, może wyglądał jak dzieciak, lecz mógł być twardy jak kamień.Dlatego właśnie rebe wybrał go sobie do pomocy, żeby przygwoździć Willa, wydusić z niego prawdę.W tym samym artykule napisano, że wielu ortodoksyjnych osiemnastolatków uzyskiwało zwolnienia z wojska po to, by mogli poświęcić się wyłącznie studiowaniu Tory.Ale nie wszyscy: coś mu podpowiadało, że jego strażnik przedkładał raczej karabin nad modlitwę.- Wie pan co, panie Mitchell.czy może mogę mówić panu Tom? Coś mi się zdaje, że w ten sposób daleko nie zajdziemy.Czegoś brakuje w tym naszym spotkaniu.Znowu ten sam sardoniczny ton sugerujący zmęczenie przyziemnymi sprawami, jak gdyby każdą sytuację, nawet tę, można było traktować z humorem.Will zupełnie nie potrafił ocenić tego człowieka.Głos miał ciepły, niemal dobroduszny, a jednak w powietrzu wisiała groźba płynąca właśnie stamtąd, zza jego pleców.- Proponuję, żebyśmy zmienili miejsce.Rebe widocznie dał jakiś znak, bo Izraelczyk szybko założył Willowi na oczy opaskę, która pogrążyła go w zupełnych ciemnościach.Znów został podniesiony do pionu, ale tym razem już go nie przeszukano, tylko wyprowadzono z pokoju.Postanowił nie panikować.Nie poddać się uczuciu, że z każdym krokiem nachyla się coraz bardziej nad ciemną, pustą przestrzenią, by za chwilę spaść w przepaść.Koncentrował się na gruncie pod swoimi stopami, za każdym razem gdy podnosił nogę, myślał o tym, jak blisko jest ziemia.A może mógłby szurać nogami, żeby nie tracić z nią kontaktu ani na chwilę? Może dlatego właśnie więźniowie w kajdanach powłóczą nogami, pomyślał, chcą wiedzieć, że pod stopami wciąż mają twardy grunt.Weszli w kolejny korytarz, oddalając się coraz bardziej od zgiełku synagogi.Will zdał sobie sprawę, że już jakiś czas temu harmider zaczął słabnąć.Był zły na siebie, że nie odnotował dokładnie tego momentu, taki szczegół mógł mu później pomóc.Nagle ogarnął go chłód.Wyszli na zewnątrz, lecz tylko kilka kroków.Usłyszał skrzyp otwieranych drzwi, jakby furtki ogrodowej, i temperatura znów się zmieniła.Byli częściowo na powietrzu, ale w jakiejś zamkniętej przestrzeni.Głos odbijał się echem.- No cóż, panie Mitchell.Tom - usłyszał znów rebego.- Obawiam się, że nikt tego nie lubi, ale jednak będę musiał pana obejrzeć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]