[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ale jeszcze nie zginęliśmy.Mamy czas, żeby się uratować.Wokół zaczął się rwetes, trudno było wszystkich przekrzyczeć.Trzeba było uspokoić ludzi.Jak? Byleby tylko nie wybuchła panika!— Cisza! Cisza! — krzyknął płotka Płotnikow.— Nie przeszkadzać towarzyszowi Szubinowi!— Nie ma niebezpieczeństwa! Wszyscy się uratujemy.Jeśli będziecie milczeć i mnie słuchać.Zaczynając zdanie, Szubin nie wiedział jeszcze, jak je zakończy.W środku zdania przyszła mu do głowy nadzwyczaj prosta myśl.Naprawdę mieli szansę.— Uciszcie się! — krzyknął Groński.Jego twarz rasowego psa skamieniała — jakby z twarzy znikło całe mięso.— Uspokójcie się — powiedział Szubin niezbyt głośno, chociaż miał ochotę krzyczeć.— Możemy uratować się tylko jeśli zachowamy dyscyplinę.Potrzebne jest opanowanie.Bo droga, którą chcę zaproponować, jest niełatwa.Jeśli zaczniemy się tłoczyć, zginą wszyscy.Mówił, a wokół panowała cisza.Było tak cicho, że słychać było dobiegający z dołu trzask pożaru.— Zapomnieliśmy o schodach przeciwpożarowych — powiedział Szubin.— Są tam, z prawej strony.Wszyscy popatrzyli w tę stronę.Tam, wyglądające jak protoplasta sani, wbijały się w śnieg poręcze schodów przeciwpożarowych.Ktoś od razu pobiegł w stronę schodów.— Na razie nie wolno schodzić — powiedział Szubin.— Na dole jest gaz.Jeśli ktoś chce zginąć, niech próbuje.Człowiek, który pobiegł w stronę schodów, zatrzymał się dwa kroki od nich.— Trzeba jeszcze trochę poczekać — powiedział Szubin.Podszedł do brzegu dachu i popatrzył w dół.Dotąd zawsze bał się wysokości, teraz strach minął, ale Jurij nawet tego nie zauważył.Najpierw zobaczył nie schody, ale języki jasnych, palących się prawie bez dymu płomieni, wdzierające się przez znajdujące się obok schodów okna pierwszego piętra.Między pierwszym i drugim piętrem schody były zabite deskami.Zrobiono tak, aby złodzieje nie mogli dostać się do pokojów.— Tam są deski.Trzeba je oderwać — powiedział Szubin, rozumiejąc, że nie może się za długo wpatrywać w schody.— Najpierw na dół zejdzie… Rusłan.Oderwie je.Dasz radę?— A dlaczego miałbym nie dać? — powiedział Rusłan.— A dlaczego nie ja? — nieoczekiwanie krzyknął Płotnikow.Uszy sterczały mu spod czapki pod kątem prostym.— Bo tam jest pożar.Popatrz w dół — powiedział Szubin.— Ruslanowi wierzę.On był przy pożarze, a wam nie ufam — co najwyżej zaprzepaścicie wszystko i sami zginiecie.Groński podszedł do skraju dachu, ukucnął i wyjął coś z kieszeni.Ku zaskoczeniu Szubina była to latarka.Światło ześlizgnęło się w dół po stopniach schodów, sięgnęło desek.— To prawda — powiedział.— Towarzysz Szubin ma racje.Jeśli zrzucę go z dachu, każdy sąd mnie uniewinni.Przecież wcześniej tak potrzebowaliśmy latarki!… Z drugiej strony, co by to zmieniło? Niech sobie żyje…Myśli biegły swoimi ścieżkami, więc nie przeszkodziły Jurijowi zapytać Eli:— Gdzie zostawiłaś karafkę?— Wzięłam ją ze sobą — powiedziała Ela.— Pomyślałam, że może będziesz chciał się napić.— Daj szalik — powiedział Szubin.Nikt się nie poruszył.I wtedy Szubin mściwie wybrał Grońskiego, podszedł do niego i zerwał szalik.Jego głowa szarpnęła się, ale zdążył złapać okulary.— A to co? Co to takiego? — zawołał ze smutkiem.— Elu, namocz szalik i daj Rusłanowi.Niech owinie twarz.— Mnie się ogień nie ima — powiedział Gruzin.— Tam może być gaz — powiedział Szubin.Rusłan szybko zszedł do miejsca, w którym przybite były deski.Na sekundę zakrył go dym.Ela pociągnęła Jurija za rękę, żeby nie stał zbyt blisko brzegu.— Ześlizgniesz się, jesteś zmęczony — powiedziała przepraszającym tonem.Rozumiała, że musi on patrzeć w dół, ale mimo wszystko bała się.Szubin posłusznie skrył się za niewysokim parapetem.Rusłan zaczął uderzać obcasem w końce desek przymocowanych pionowo do schodów.Musiał zejść jeszcze niżej, żeby uderzenia były silniejsze.Ogień wydostawał się przez okno na pierwszym piętrze, ale na razie do Gruzina sięgał tylko dym.Deski nie poddawały się.— Silniej! — krzyknął z góry Groński.— Nie bój się!Rusłan nie odpowiedział.Zszedł, aby rękami sprawdzać, jak mocno trzymają się deski.Potem, zwinnie przytrzymując się za poręcz tylko końcami butów, opuścił się w stronę desek tak, że głowę miał tuż nad ich końcami.Szubin domyślił się, o co chodzi: deski nie były przybite, przyczepiono je kawałkami drutu.Szubinowi było zimno.Zimny wiatr przewiał go na wylot.Trzeba wytrzymać… Musiał stawić czoło gorszym wyzwaniom.Trzymając się jedną ręką schodów, Rusłan drugą odplątywał zardzewiały drut.W tym czasie Groński zaczął chodzić po skraju dachu; widać było, że się niecierpliwi.Natomiast Szubin starał się zorientować, co się dzieje z żółtą mgłą.Wydawało mu się, że wiatr przegnał ją z tej strony budynku.Ale czy na długo?— Pomogę mu — powiedział Płotnikow i wychylił się przez kraj, żeby też zejść na dół.Nie mógł doczekać się, kiedy w końcu stanie na ziemi.Groński zrozumiał to, chwycił go za rękę, ryknął, a obie damy stojące obok dyrektora zapiszczały.Przestraszony referent cofnął się.Wtem z dołu rozległ się krzyk.Szubin spojrzał w tę stronę.Nie wierzył własnym oczom.W ciągu kilku sekund, gdy był zajęty czymś innym, ogień przedostał się do pokojów na drugim piętrze, języki płomieni jak stworzenia obdarzone rozumem wysunęły się przez okno i jakoś tak leniwie, z ciekawością, zbliżały się do Rusłana.Gruzin nie zauważył ataku, oparzył się i machając rękami wszedł nieco wyżej.— Nie bój się! — krzyknął Groński z uwagą obserwujący to, co się działo na dole.— Liczą na ciebie kobiety i dzieci.— Och, ty… — rozzłościł się Rusłan.— Sam tutaj chodź, cwaniaku!Język płomieni liznął deski, uczernił je i z powrotem schował się w domu, wpuszczając na swoje miejsce czarny, duszący kłąb dymu.Rusłan ze złością uderzył w deskę.Drut był już osłabiony, górny koniec deski z trzaskiem oderwał się od schodów i teraz kołysała się, wisząc pod kątem prostym do budynku.— Zuch! — krzyknął Groński.— Działaj!Ktoś z gapiów zgromadzonych na skraju dachu zaklaskał.Gruzin znowu zszedł niżej, ale natychmiast musiał zrejterować — schody zamieniły się w dróżkę między językami płomieni, tak gorącymi, że nawet Szubin czuł żar.Co tu dopiero mówić o Rusłanie!Ela nachyliła karafkę.Strumyk wody, świecąc, przeleciał koło Rusłana.— No, to już zupełnie bez sensu! — zdenerwował się Groński.Szubin nie zrozumiał, czy chodziło o nieprzemyślany postępek Eli, czy o zachowanie Gruzina.Rusłan trzymał się resztkami sił, wyłącznie dzięki uporowi.Nie mógł wrócić z pustymi rękami, więc znowu zaczął walczyć z deskami.Oderwała się druga deska.Języczek ognia przebiegł po ramieniu Rusłana.— Wracaj! — krzyknął Szubin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]