[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I mo¿erzeczywiœcie w grê nie wchodzi³o nic wiêcej.Mailhot nie dokona³ ¿adnych podejrzanych zakupów, a jeœli chodzi o rozmowyzamiejscowe, dzwoni³ jedynie do Nowej Fundlandii i do Toronto.Jak dot¹d¿adnych œladów.Mo¿e odpowiedzi nale¿a³o szukaæ w Halifaksie.A mo¿e gdzie indziej.Zawsze odurza³a j¹ ta dziwna mieszanina nadziei, rozpaczy i desperacji, któr¹odczuwa³a na pocz¹tku ka¿dej sprawy.Nieustannie popada³a w skrajnoœci: to by³aprzekonana, ¿e j¹ rozgryzie, to dochodzi³a do wniosku, ¿e nie da rady.Alejedno wiedzia³a na pewno: pierwsze z serii zabójstw by³o najwa¿niejsze.Stanowi³o punkt odniesienia.Dopiero kiedy zrobi³o siê absolutnie wszystko,kiedy poruszy³o siê niebo i ziemiê, dopiero wtedy mo¿na by³o mieæ nadziejê nawykrycie zwi¹zku pierwszego morderstwa z pozosta³ymi.Kropki na kartce da siêpo³¹czyæ lini¹ tylko wtedy, gdy wiadomo, gdzie s¹.Mia³a na sobie swój podró¿ny strój, granatowy ¿akiet od Donny Karan (z tychtañszych, naturalnie) i bia³¹ bluzkê od Ralpha Laurena.W biurze znano j¹ ztego, ¿e zawsze ubiera³a siê nienagannie.Zarabia³a ma³o i nie staæ j¹ by³o nakosztowne, firmowe suknie, ale kupowa³a je mimo to: mieszka³a w ciemnejkawalerce w parszywej dzielnicy Waszyngtonu i nigdy nie bra³a urlopu, gdy¿wszystkie pieni¹dze sz³y na stroje.Koledzy myœleli, ¿e ubiera siê ³adnie, ¿eby podobaæ siê mê¿czyznom, bo w³aœnietak postêpowa³y m³ode, niezamê¿ne kobiety.B³¹d.Ubranie by³o jej zbroj¹.Impiêkniejsze, tym bezpieczniej i pewniej siê czu³a.Malowa³a siê kosztownymikosmetykami i nosi³a kosztowne stroje, poniewa¿ wtedy przestawa³a byæ córk¹biednych meksykañskich emigrantów, którzy sprz¹tali domy i podwórza bogatychAmerykanów.Poniewa¿ wtedy mog³a wtopiæ siê w t³o, mog³a byæ kimkolwiek.Jakoosoba logicznie myœl¹ca, zdawa³a sobie sprawê, ¿e z racjonalnego punktuwidzenia postêpuje niedorzecznie, mimo to nie zamierza³a siê zmieniaæ.Ot, choæby taki Arliss Dupree: ciekawi³o j¹, czym dopiek³a mu bardziej: tym, ¿ejest atrakcyjn¹ kobiet¹, która go odtr¹ci³a, czy tym, ¿e jest Meksykank¹.Mo¿ei jednym, i drugim.Mo¿e w œwiecie Arlissa Amerykanka pochodzeniameksykañskiego by³a kimœ ni¿szym i jako ktoœ ni¿szy nie mia³a prawa daæ mukosza.Wychowa³a siê w ma³ym mieœcie w po³udniowej Kalifornii.Rodzice byliMeksykanami, którzy uciekli przed nêdz¹, chorobami i beznadziejnoœci¹ czyhaj¹c¹za po³udniow¹ granic¹ Stanów.Matka, ³agodna kobieta o cichym, spokojnymg³osie, sprz¹ta³a mieszkania i domy.Ojciec, cz³owiek odludny i zamkniêty wsobie, sprz¹ta³ podwórza.Kiedy chodzi³a do podstawówki, sukienki szy³a jej mama, która zaplata³a te¿ jejwarkoczyki i upina³a je z boku albo z ty³u g³owy.Anna zdawa³a sobie sprawê, ¿eubiera siê inaczej ni¿ kole¿anki, ¿e nie ca³kiem do nich pasuje, ale zaczê³ojej to przeszkadzaæ dopiero wtedy, gdy skoñczy³a dziesiêæ, mo¿e jedenaœcie lat,gdy kole¿anki z klasy pogrupowa³y siê w hermetyczne kliki, do których niechcia³y jej dopuœciæ.PrzyjaŸniæ siê z córk¹ kobiety, która u nich sprz¹ta³a?Nigdy.Co za ¿enada.Nie by³a „cool".By³a outsiderk¹.By³a niewidzialna.Nie, ¿eby nale¿a³a do mniejszoœci - do szko³y chodzili i Latynosi, i biali,mniej wiêcej pó³ na pó³, lecz jedni nie chcieli mieæ do czynienia z drugimi.Przywyk³a do tego, ¿e niektóre bia³e dziewczêta i ch³opcy nazywali j¹„nielegalniaczk¹" czy „Meks¹".Rzecz w tym, ¿e Latynosi te¿ zak³adali kasty, aona nale¿a³a do najni¿szej.Latynoskie dziewczêta lubi³y siê stroiæ inaœmiewa³y siê z jej ubrañ znacznie czêœciej ni¿ bia³e.Dosz³a do wniosku, ¿e jedynym rozwi¹zaniem jest nie odstawaæ od reszty.Zaczê³anarzekaæ, skar¿yæ siê matce, która pocz¹tkowo nie traktowa³a tego powa¿nie, apotem wyt³umaczy³a jej, ¿e nie staæ ich na kosztowne stroje.A poza tym, o cojej w³aœciwie chodzi? O sukienki, które dla niej szy³a? ¯e nie³adne? „Tak,nie³adne! Potworne!" - odszczekiwa³a Anna, doskonale wiedz¹c, ¿e s³owa teboleœnie ura¿¹ matkê.Nawet teraz, po dwudziestu latach, nie mog³a o tym myœleæbez poczucia winy.Mamê wszyscy bardzo lubili.Jedna z kobiet, u których sprz¹ta³a, bardzo bogataAmerykanka, zaczê³a oddawaæ im ubrania, których jej w³asne dzieci nie chcia³yju¿ nosiæ.Anna nosi³a je z radoœci¹ - nie mog³a siê wprost nadziwiæ, ¿e ktoœwyrzuca tak piêkne ciuchy - dopóki nie zda³a sobie sprawy, ¿e s¹ to ubraniazesz³oroczne, niemodne.Wtedy jej zapa³ ostyg³.Pewnego dnia, gdy sz³a szkolnymkorytarzem, jedna z dziewcz¹t z paczki, do której Anna bardzo chcia³a wst¹piæ,przywo³a³a j¹ i wykrzyknê³a: „Hej, przecie¿ to moja sukienka!" Annazaczerwieni³a siê i zaprzeczy³a.Wtedy dziewczyna zadar³a skraj sukienki,wywróci³a go na drug¹ stronê i pokaza³a w³asne inicja³y wypisane d³ugopisem nametce.Wiedzia³a, ¿e agent, który mia³ odebraæ j¹ na lotnisku, studiowa³ przez rok wakademii FBI, zapoznaj¹c siê z najnowszymi technikami œledczymi, stosowanymiprzez amerykañskie wydzia³y do spraw zabójstw.S³ysza³a, ¿e jest ca³kiemniez³y, choæ do asów nie nale¿y.Sta³ za bramk¹ z wykrywaczem metalu - wysoki, przystojny trzydziestokilkulatekw niebieskiej bluzie i czerwonym krawacie.Uœmiechn¹³ siê, b³yskaj¹c per³owymizêbami, jakby jej widok naprawdê sprawi³ mu radoœæ.Witam w Nowej Szkocji - powiedzia³.- Ron Arsenault.– Ciemne w³osy, br¹zoweoczy, mocno zarysowana szczêka, wysokie czo³o.Przystojniaczek, pomyœla³a.Anna Navarro.- Mocno uœcisnê³a mu rêkê.Mê¿czyŸni twierdz¹, ¿e œciskaj¹c rêkêkobiety, czuj¹ siê tak, jakby œciskali martw¹ rybê, dlatego zawsze robi³a tomocno i stanowczo.¯eby od pocz¹tku wszystko by³o jasne, ¿eby daæ im dozrozumienia, ¿e jest swojaczk¹, jedn¹ z nich.- Bardzo mi mi³o.Chcia³ ponieœæ jej torbê, ale pokrêci³a g³ow¹.- Nie, dziêkujê - powiedzia³a zuœmiechem.- Pierwszy raz w Halifaksie? - NajwyraŸniej chcia³ j¹ wybadaæ.- Tak.Z góry wygl¹da przepiêknie.Uprzejmie zachichota³.Ruszyli w stronê wyjœcia.Mam byæ pani ³¹cznikiem z tutejszymi w³adzami.Dosta³a pani dokumenty?Tak, dziêkujê.Wszystkie oprócz wyci¹gów bankowych.- Ju¿ powinny byæ.Podrzucê je do hotelu.- Dziêki.- Drobiazg.- Zmru¿y³ oczy; nosi³ szk³a kontaktowe, od razu to zauwa¿y³a.-Szczerze mówi¹c, panno Navarro - mogê mówiæ ci po imieniu? – ci z Ottawy trochêsiê dziwi¹, ¿e zainteresowaliœcie siê tym staruszkiem.Osiemdziesiêciosiedmioletni emeryt umiera w swoim domu z przyczyn naturalnych.Co w tym niezwyk³ego?Weszli na parking.Zw³oki s¹ w policyjnej kostnicy? - spyta³a.Nie, w szpitalnej.Czekaj¹ w ch³odni.Zawiadomiliœcie nas w sam¹ porê i niezd¹¿yli go pochowaæ.To by³a dobra wiadomoœæ.Jest i z³a?- Niestety.Cia³o zosta³o zabalsamowane.Anna drgnê³a.- Cholera.To jak przeprowadzê toks-test?Stary, ciemnoniebieski chevrolet, do którego podeszli, rzuca³ siê w oczy takbardzo, ¿e brakowa³o mu tylko tabliczki z napisem „nie oznakowany samochódpolicyjny".Ron w³o¿y³ jej torbê do baga¿nika.Jakiœ czas jechali w milczeniu.A jego ¿ona? - spyta³a Anna; w aktach brakowa³o jej danych.– Te¿ jestKanadyjk¹ francuskiego pochodzenia?Pochodzi st¹d, z Halifaksu.To emerytowana nauczycielka.Stara zo³za.Oczywiœcie bardzo jej wspó³czujê, straci³a mê¿a, jutro mia³ byæ pogrzeb, i wogóle.Musieliœmy prosiæ, ¿eby go prze³o¿y³a.Zaprosi³a ju¿ krewnych z NowejFundlandii.Kiedy wspomnieliœmy o sekcji zw³ok, wpad³a w furiê.- Ron zerkn¹³na ni¹ i przeniós³ wzrok na drogê.- Ju¿ wieczór, wiêc pomyœla³em sobie, ¿eodwiozê ciê do hotelu, a zaczniemy jutro, z samego rana.O siódmej mamyspotkanie z patologiem.By³a trochê rozczarowana.Chcia³a wzi¹æ siê do pracy ju¿ teraz, zaraz,natychmiast.- Dobrze.Ponownie zapad³o milczenie.Mi³o by³o mieæ ³¹cznika, który nie mia³ nicprzeciwko wspó³pracy z wys³anniczk¹ amerykañskiego rz¹du
[ Pobierz całość w formacie PDF ]