[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Profesor Guildea miał niepochlebną opinię o wielu rzeczach, a szczególnie o kobietach.Zajmował najpierw stanowisko wykładowcy na uniwersytecie w Birmingham.Gdy sława jego jako odkrywcy wzrosła, przeniósł się do Londynu.Tutaj podczas wygłaszanej przez siebie prelekcji w dzielnicy East End spotkał po raz pierwszy Ojca Murchisona.Wymienili kilka słów.Być może człowieka nauki uderzyła wybitna inteligencja Ojca, tym bardziej że skłonny był dotąd patrzeć z pewnym lekceważeniem na przedstawicieli kleru.Być może pociągnęła go u tego duchownego pełna zdrowego rozsądku szczerość przekonań.Dość, że gdy opuszczał salę wykładową, zaprosił Ojca do swego domu przy Hyde Park Place.Ojciec, który rzadko odwiedzał West End, chyba że miał tam wygłosić kazanie, przyjął zaproszenie.- Kiedy Ojciec przyjdzie? - zapytał Guildea, zwijając w rulonik niebieskie kartki, na których widniały notatki pisane drobnym, wyraźnym charakterem.Szelest kart towarzyszył suchemu, ostremu głosowi.- W najbliższą niedzielę wieczorem mam kazanie w kościele Zbawiciela, niedaleko od pana - odpowiedział Ojciec.- Ja nie chodzę do kościoła.- Tak - powiedział Ojciec bez najmniejszego akcentu zdziwienia czy dezaprobaty.- Niech Ojciec przyjdzie do mnie po kazaniu na kolację.- Dziękuję.Przyjdę.- O której to będzie godzinie? Ojciec uśmiechnął się:- Jak tylko skończę kazanie.Nabożeństwo zaczyna się o szóstej trzydzieści.- A więc około ósmej, przypuszczam.Niech Ojciec nie wygłasza zbyt długiego kazania.Mieszkam przy Hyde Park Place 100.A więc dobrej nocy.Profesor założył gumkę na rulon swych notatek i odszedł, nie uścisnąwszy księdzu dłoni.W niedzielę Ojciec wygłosił kazanie do licznie zgromadzonych wiernych.Mówił na temat współczucia, mówił, że człowiek, który nie kocha bliźniego jak siebie samego, jest niepożyteczny.Kazanie było dość długie i gdy kaznodzieja - w swej obszernej, czarnej sutannie, w sztywnym kapeluszu o szerokim rondzie, z opadającymi końcami czarnych sznurów - szedł wreszcie w kierunku domu profesora, wskazówki oświetlonego zegara na Marble Arch wskazywały dwadzieścia minut po ósmej.Ojciec przyspieszył kroku, torując sobie drogę wśród tłumu żołnierzy, rozgadanych kobiet w odświętnych strojach i chichocących uliczników.Był ciepły, kwietniowy wieczór.Gdy Ojciec dotarł wreszcie do domu profesora, ten stał właśnie na progu oświetlonego przedpokoju, patrząc w stronę ogrodzenia parku, z gołą głową, wdychając świeże, wilgotne powietrze.- Ha - powiedział profesor - kazanie było długie.Proszę, niech ksiądz wejdzie.- Obawiam się, że mówiłem naprawdę zbyt długo - odpowiedział Ojciec wchodząc do mieszkania.- Jestem niebezpieczny, mówię bez przygotowania.- To daleko bardziej interesujące dla słuchacza mówić bez notatek.Jeśli Ojciec to potrafi, tym lepiej.Proszę powiesić płaszcz i kapelusz w przedpokoju.Zaraz podadzą nam kolację.Jadalnia jest tutaj.Profesor otworzył drzwi z prawej strony.Weszli do wąskiego, długiego pokoju o złocistych tapetach i czarnym suficie, z którego zwieszała się elektryczna lampa ocieniona złotawym kloszem.W pokoju stał niewielki owalny stół, nakryty na dwie osoby.Profesor nacisnął dzwonek i zagaił rozmowę:- Zdaje mi się, że się lepiej rozmawia przy stole owalnym niż przy prostokątnym.- Naprawdę? A dlaczego?- Zrobiłem doświadczenie.Dwa razy zaprosiłem tych samych gości.Za pierwszym razem siedzieliśmy przy stole kwadratowym, za drugim - przy owalnym.W pierwszym wypadku rozmowa rwała się, w drugim - rozwijała się znakomicie.Czy Ojciec zechce usiąść?- Jakże pan tłumaczy sobie tę różnicę? - zapytał Ojciec siadając i starannie podciągając szerokie poły swej sutanny.- Hm.Wiem za to, jak Ojciec to tłumaczy.- Naprawdę? Jak mianowicie?- Przy stole owalnym, gdzie nie ma rogów, łańcuch sympatii ludzkiej - ów prąd elektryczny - jest bardziej kompletny i lepiej zwarty.Ale co tam mówić więcej! Niech Ojciec pozwoli swój talerz, naleję zupy.Ojciec postawił przed sobą talerz z zupą i spojrzał swymi promiennymi, niebieskimi oczyma na profesora.Potem uśmiechnął się.- Jak to? - powiedział swym przyjemnym tenorem.- Więc jednak chodzi pan czasem do kościoła?- Dziś po raz pierwszy od wielu lat.I, proszę zapamiętać, wynudziłem się porządnie.Ojciec uśmiechał się wciąż, a jego niebieskie oczy mrugały wesoło.- Och, jakże się martwię! - powiedział.- Byłem znudzony, ale nie kazaniem - mówił dalej profesor.- Nie, to nie jest komplement.Stwierdzam fakt: kazanie nie znudziło mnie.Powiedziałbym prawdę, gdyby tak było, albo też - nie powiedziałbym nic.- A co wolałby pan zrobić?- Sam nie wiem doprawdy.Profesor uśmiechnął się niemal że wesoło.- Jakie wino ksiądz pije?- Dziękuję, żadnego.Jestem abstynentem.To jest konieczne ze względu na mój zawód i otoczenie, w którym przebywam.Poproszę o trochę wody sodowej.Chyba jednak powiedziałby pan prawdę.- Bardzo możliwe.I źle bym zrobił.Księdza niewiele by to obeszło.- Myślę, że tak.Dobrze już im było ze sobą.Ojciec czuł się jak u siebie pod tym czarnym sufitem.Popijał wodę sodową niemal z większym smakiem niż profesor wino.- Pan się śmieje, jak widzę, z teorii łańcucha sympatii ludzkiej - mówił Ojciec.- W takim razie, jak pan wyjaśni, że rozmowa podczas obiadu przy kwadratowym stole skończyła się fiaskiem, a przy owalnym powiodła się.- Prawdopodobnie moi goście, gdy zaprosiłem ich pierwszy raz, cierpieli na jakąś dolegliwość wątroby, dlatego ich dowcip był tępy.Za drugim razem musieli być w doskonałej formie.A jednak, jak Ojciec widzi, stałem się zwolennikiem owalnego stołu.- To znaczy, że.- Och, to bardzo niewiele znaczy.Ale - muszę zauważyć, że pomijając rolę, jaką odgrywa wątroba w naszych uczuciach, popełnił Ojciec poważny błąd.- Nie pragnąć sympatii ludzkiej jest jeszcze poważniejszym błędem.- Skąd ta pewność, że nie mam takich pragnień?- Domyślam się.Mówi mi o tym pańskie spojrzenie, pańskie zachowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •