[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sunęła z głębokim pomrukiem, a zielony nurt lodowatej wody ślizgał się po drążonych przez tysiąclecia ścianach.Kanion miał około pięćdziesięciu metrów szerokości.O’Hara wciąż drżał.Kiedy niespodziewanie znalazł się pod ostrzałem, rzucił się na pobocze drogi, zwijając się z bólu – puszka w kieszeni palta boleśnie wbiła mu się w ciało.Odzyskał oddech i otępiałym wzrokiem popatrzył na leżącą pośrodku drogi podziurawioną konserwę, która krwawiła pomidorami i mielonym mięsem.To mogłem być ja, pomyślał, albo Benedetta.Zaczął dygotać.Kule karabinowe krzesały z nawierzchni traktu granitowe odłamki.Kryjąc się za kamieniami, wycofali się za róg.Z niespokojną twarzą i przygotowaną do strzału bronią czekał tu na nich Rohde.Spojrzał na Benedettę, a jego usta wykrzywił obnażający zęby grymas.– Poczekaj – powiedział cicho Forester zza jego pleców.– Nie śpieszmy się zanadto.– Położył dłoń na ramieniu O’Hary.– Co się tam dzieje?O’Hara wziął się w garść.– Nie miałem czasu, aby dobrze się przyjrzeć.Chyba zawalił się most.Na drugim brzegu jest kilka samochodów i, jak się zdaje, cholernie dużo ludzi.Forester powiódł po otoczeniu wprawnym okiem.– Wzdłuż rzeki jest mnóstwo kryjówek.Powinniśmy znaleźć pośród tych skał dobre punkty obserwacyjne, skąd nie będziemy widziani.Chodźmy.Tak zrobili.Obserwowali teraz mrówczą aktywność na drugim brzegu rzeki.Było tam chyba dwudziestu ludzi; niektórzy zajmowali się wyładowywaniem z ciężarówki grubych belek, inni cięli linę.Trzech mężczyzn wyznaczono najwyraźniej na wartowników; stali z karabinami w dłoniach, nie spuszczając oka z grani wąwozu.W pewnym momencie jednemu z nich musiało się wydawać, że coś dostrzegł, ponieważ podniósł broń i wystrzelił.– Jacy nerwowi – powiedział Forester.– Walą do cieni.O’Hara badał wzrokiem wąwóz.Rzeka była głęboka i rwąca.Przepłynięcie jej wydawało się niemożliwością.Każdy, kto by tego spróbował, pochwycony przez rwący nurt, zamarzłby na śmierć w ciągu dziesięciu minut.Poza tym pozostawał problem zejścia do wody po stromym urwisku i wspięcia się na drugi brzeg, nie wspominając już o znacznym prawdopodobieństwie zarobienia kuli.Skreślił rzekę ze sporządzanej w myślach listy możliwości i skierował uwagę na most.Była to prymitywna konstrukcja, z dwoma linami nośnymi, przyczepionymi po obu stronach wąwozu do masywnych, kamiennych przypór.Zwieszające się z lin głównych inne liny o zróżnicowanej długości podtrzymywały wykonaną z bali jezdnię mostu.Ale w środku otwierała się luka.Brakowało tu wielu belek, a liny powiewały na wietrze.– Oto czemu nie powitali nas na lądowisku – powiedział cicho Forester.– Widzicie tę ciężarówkę w rzece, tam, w dole, rzuconą o ścianę wąwozu?O’Hara obrócił głowę we wskazanym kierunku i ujrzał niemal całkowicie zatopioną ciężarówkę, przez której kabinę przewalała się spieniona fala.Znów rzucił okiem na most.– Wydaje się, że jechała na tamten brzeg, kiedy nastąpił wypadek.– To by się zgadzało – rzekł Forester.– Sądzę, że wysłali paru ludzi, aby poczynili niezbędne przygotowania, wiecie, zaopatrzenie obozu i tak dalej, na przyjęcie grupy głównej.Kiedy ta miała przybyć, z Bóg wie jakiego powodu zjechali tutaj i zaczęli przeprawę.Nie wyszło im.I przedziurawili most, kiedy grupa główna wciąż była po tamtej stronie.– Reperują go teraz – powiedział O’Hara.– Popatrzcie.Na rozkołysany most, popychając przed sobą belkę, wpełzło dwóch mężczyzn.Wspomagani wrzaskliwą salwą porad z lądu, umocowali belkę i wycofali się.O’Hara popatrzył na zegarek – zajęło im to pół godziny.– Ile belek jeszcze zostało? – zapytał.– Blisko trzydzieści – mruknął Rohde.– To daje nam jakieś piętnaście godzin, zanim przedostaną się na naszą stronę.– Więcej – zaoponował Forester.– Jest mało prawdopodobne, aby odstawiali ten cyrkowy numer w ciemnościach.Rohde wyjął pistolet i wsparłszy go na przedramieniu, starannie wycelował w most.– Cholera, to bez sensu – powiedział Forester.– Z pięćdziesięciu metrów z pistoletu nie trafisz w nic.– Mogę spróbować – odrzekł Rohde.Forester westchnął.– Dobra.Ale tylko jeden strzał.Na próbę.Ile ci zostało nabojów?– Mam dwa magazynki z siedmioma w każdym – odpowiedział Rohde.– Oddałem już trzy strzały.– Puknij jeszcze raz i zostanie dziesięć.To niezbyt wiele.Rohde uparcie zaciskał usta i wciąż mierzył z pistoletu.Forester mrugnął do O’Hary i powiedział:– Jeśli nie macie nic przeciwko temu, wycofam się teraz.Powoli przeszedł do tyłu, potem odwrócił się, położył na wznak i patrząc w niebo, gestem przywołał O’Harę.– Sytuacja dojrzała chyba do zwołania narady wojennej – powiedział.– Kapitulacja albo walka.Może jednak istnieje sposób, by się z tego wywinąć.Czy masz tę swoją mapę lotniczą?O’Hara wyjął ją.– Nie możemy sforsować rzeki.Przynajmniej nie w tym miejscu.Forester rozłożył mapę i zaczął ją studiować.Zatrzymał palec.– To rzeka, a tu jesteśmy.Most nie został zaznaczony.Co znaczą te ciemne smugi obok rzeki?– Wąwóz.Forester gwizdnął.– Cholera.Zaczyna się bardzo wysoko w górach, więc nie możemy go obejść.A w przeciwną stronę?O’Hara z grubsza wymierzył odległość.– Wąwóz ciągnie się w dół przez jakieś sto trzydzieści kilometrów.Ale mamy tu zaznaczony most osiemdziesiąt kilometrów od nas.– Cholerny kawał drogi – skomentował Forester.– Wątpię, czy starszy pan zdoła to pokonać w górskim terenie.– Jeśli to towarzystwo na drugim brzegu ma choć odrobinę oleju w głowie, wyśle tam ciężarówkę z ludźmi na nasze powitanie.Tak na wszelki wypadek, gdybyśmy chcieli spróbować – powiedział O’Hara.– Mają nad nami tę przewagę, że mogą przemieszczać się szybko po drogach na niższych terenach.– Sukinsyny zapędziły nas do narożnika – rzekł Forester.– Pozostaje tylko poddać się lub walczyć.– Nie poddaję się żadnym komunistom – odparł O’Hara.Rozległ się suchy trzask – Rohde strzelił.I niemal natychmiast padła odpowiedź w postaci salwy karabinowej, podwojonej echem wśród okolicznych szczytów.Odbita rykoszetem kula zaświstała koło głowy O’Hary.Podczołgał się do nich Rohde.– Chybiłem – powiedział.Wprawdzie Forester powstrzymał się od komentarza w stylu: „a nie mówiłem”, lecz łatwo było go wyczytać z wyrazu jego twarzy.Rohde uśmiechnął się.– Ale powstrzymało to robotę przy moście.Wycofali się na łeb na szyję i belka spadła do rzeki.– To już coś – stwierdził O’Hara.– Może w ten sposób będziemy ich mogli hamować.– Jak długo? – zapytał Forester
[ Pobierz całość w formacie PDF ]