[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W piekle pełno takich.Gdy Cloete z niego żartował, złe spojrzenie błyskało w jego na wpół przymkniętych oczach.Na ogół Cloete był z nim uprzejmy.Cloete zresztą byłby uprzejmy nawet dla parszywego psa.Od czasu do czasu zapraszał Stafforda na kieliszek lub dawał mu pół korony, gdyż wdowa skąpiła Staffordowi na osobiste wydatki.Co dzień prawie w suterenie odbywały się między nimi sceny.Osobnik ten był kiedyś marynarzem.Okoliczność ta podsunęła Cloete’owi myśl pozbycia się „Sagamore’a”.Obserwował Stafforda przez pewien czas i doszedł do przekonania, że siedzi w nim diabeł, który da się skusić.Rzekł mu więc pewnego wieczoru: „Myślę, że pan jeszcze kiedyś powróci na morze?” Stafford odparł nie podnosząc nawet oczu, że nie warto się fatygować za taką marną zapłatę.„Ale co by pan powiedział, gdyby zaproponowano panu pensję kapitana i ponadto paręset funtów, o ile by pan powrócił bez statku? Zdarzają się przecież wypadki…” — podsuwał mu Cloete.„Ach! bez wątpienia” — odpowiedział na to Stafford, popijając powoli, jak gdyby go cała ta sprawa zupełnie nie interesowała.Cloete nalegał; wówczas tamten zauważył z obojętną bezczelnością: „Nie widzę w tym interesie przyszłości dla siebie.” „No tak! Nie zaprzeczam, to nie jest kariera z przyszłością.Nie, to jest jednorazowa transakcja.Niech pan powie, na ile pan ocenia swą przyszłość?” — spytał go Cloete.Ale tamten był bardziej jeszcze apatyczny niż zwykle.Można by pomyśleć, że usnął.Nicpoń pewnie zbyt był leniwy, aby troszczyć się o cokolwiek.Małe oszukaństwa przy kartach, naciąganie kobiet pochlebstwem lub groźbami były bardziej w jego stylu.Cloete po cichu przeklinał go najokropniejszymi wyrazami.Wszystko to działo się w barze ,,Podkowa” na Tottenham Court Road.Ostateczna zgoda zapadła przy drugim sześciopensowym kieliszku mocnej szkockiej wódki.Zgodzili się na pięćset funtów za ścięcie tomahawkiem „Sagamore’a”.Po czym Cloete czekał spokojnie, czy się George’owi uda przekonać kapitana.Upłynął tydzień czy dwa.Stafford obijał się nadal po domu jak gdyby nigdy nic; Cloete zaczął wątpić, czy w ogóle tę propozycję wziął na serio.Ale pewnego razu zatrzymał Cloete’a przy drzwiach, spoglądając nań spode łba.„Cóż tam słychać z tym zajęciem, które mi pan obiecywał? — zapytał.Zapewne wypłatał swej „wdowie” figiel brudniejszy jeszcze niż zazwyczaj i spodziewał się okropnej awantury, zakończonej na pewno przepędzeniem.Cloete ogromnie się z tego ucieszył.Na skutek wykrętów George’a Cloete wreszcie uwierzył, że rzecz cała jest już postanowiona.Więc odpowiedział.„Tak.Nadeszła już pora przed stawienia pana memu przyjacielowi.Niech pan wkłada kapelusz i pójdziemy…”Weszli do biura; na ich widok George poderwał się za biurkiem przerażony.Ujrzał przed sobą wysokiego draba, przystojnego, ale o podejrzanym wyrazie twarzy, w brudnoszarym krótkim płaszczu i wytartym meloniku i zachowującego się bardzo ostrożnie; ciężkie powieki zakrywały jego na wpół przymknięte oczy.George pomyślał: ,,A więc tak wygląda tego rodzaju człowiek! Nie, to niemożliwe.” Cloete zapoznał ich ze sobą; Stafford obejrzał krzesło, zanim usiadł.„Ten pan jest odpowiednim kandydatem” — rozpoczął Cloete.Stafford siedział bez ruchu na krześle nic nie mówiąc.George nie mógł wydobyć głosu — w gardle mu zaschło.Po chwili rzekł z wysiłkiem: „Hm! hm! Tak, niestety, bardzo żałuję, że zrobię panu zawód… zmieniły się projekty mego brata… sam popłynie.”Stafford wstał, nie odrywając oczu od ziemi, jak skromna panienka, i wyszedł z biura spokojnie, nie powiedziawszy ani słowa.Cloete schwycił się ręką za brodę i zaczął obgryzać wszystkie paznokcie na raz.Serce George’a przestało bić; zwrócił się do Cloete’a: „To niepodobieństwo.To nie może być.Gdy statek zatonie, Harry domyśli się całej prawdy i gotów sam pójść do biura asekuracyjnego, aby wyjawić swe podejrzenia.Serce mogłoby mu pęknąć z mojego powodu.Jakże miałbym mu to zrobić? Jest nas tylko dwóch na tym świecie…”Cloete z okropnym przekleństwem na ustach zerwał się z krzesła i wpadł do swego pokoju, gdzie, jak George słyszał, z hałasem roztrącał meble.Po chwili George podszedł do drzwi i rzekł drżącym głosem: „Żądasz ode mnie rzeczy niemożliwej.” Cloete gotów był wyskoczyć jak tygrys i rozszarpać go na kawałki, ale uchylił tylko drzwi i powiedział łagodnie: „Kiedy mowa o sercu, muszę ci powiedzieć, że twoje nie jest większe od serca myszy.” Ale George’owi było już wszystko jedno, zrobiło mu się lżej na duchu.W tej samej chwili wszedł kapitan Harry.„Jak się masz, George? Spóźniłem się trochę dzisiaj.Co byś powiedział, gdybyśmy poszli na kotlety do Cheshire?” „Doskonale, mój stary.” I wyszli razem na śniadanie.Tego dnia Cloete nie jadł.George na pewien czas odżył; nagle jednak Stafford zaczął wałęsać się po ulicy w pobliżu wejścia do ich domu handlowego.Gdy George zobaczył go po raz pierwszy, zdawało mu się, że się pomylił.Lecz był to on; gdy następnym razem wychodził z biura, zobaczył go znowu, czającego się po drugiej stronie ulicy.Zdenerwowało to George’a, ale musiał wyjść dla załatwienia różnych spraw; gdy Stafford przeszedł ukośnie ulicę, wyminął go.Wyminął go raz, drugi i trzeci; wreszcie tamten przydybał go w drzwiach.„Czego pan chce?” — zapytał George, usiłując robić wrażenie rozwścieczonego.Widocznie musiało dojść do okropnych scen w pensjonacie; wdowa, wściekle o niego zazdrosna, rozzłościła się do tego stopnia, że wspomniała o sprowadzeniu policji.Tego Stafford nie mógł znieść; zemknął więc jak wystraszony jeleń i znalazł się po prostu na bruku.Cloete miał minę tak złą, gdy wchodził i wychodził, że nie śmiał go zaczepić.George wydawał mu się bardziej przystępny.Stafford zadowoliłby się wówczas czymkolwiek, zaspokoiłoby go nawet półtora funta.„Miałem niepowodzenia — rzekł cichym, skromnym głosem, który George’a przeraził bardziej niż najgorsza awantura: — Niech pan weźmie pod uwagę, jakiego doznałem zawodu.” George, zamiast go wyprawić do wszystkich diabłów, stracił głowę.„Nie znam pana.Czego pan chce ode mnie?!” — zawołał i wbiegł na górę do Cloete’a.„Widzisz, na co nas naraziłeś — wyrzekł zadyszany.— Jesteśmy teraz na łasce tego nicponia.” Cloete usiłował wytłumaczyć mu, że nic im Stafford nie zrobi, ale George, obawiając się skandalu, zaczął zaklinać się, iż nie może żyć pod tą ciągłą groźbą.Cloete byłby go po prostu wyśmiał, gdyby go już to wszystko nie było znudziło.Nagle, pod wpływem niespodziewanej myśli, zmienił ton: „Zresztą może się uda… Zejdę na dół i spróbuję go odprawić.” Powróciwszy po chwili, rzekł: „Poszedł sobie.Może masz i rację, Stafford jest w ciężkim położeniu, a taki człowiek gotów jest popełnić jakiś czyn rozpaczliwy.Najlepiej byłoby go wyprawić na pewien czas z kraju.Biedak rzeczywiście gwałtownie potrzebuje posady.Tym razem niewiele wymagam od ciebie: trzymaj tylko język za zębami, a ja spróbuję namówić twego brata, aby go przyjął na bosmana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]