[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwo³a³em Sosnkowskiego i zacz¹³em mu t³umaczyæ myœl mo-j¹:„Od jutra cofamy siê samodzielnie; idziemy na po³udnio-zachódpod Olkusz, gdzie mamy najwiêksze kompleksy lasów; wyjdziemypod Kraków gdzieœ ko³o Krzeszowic.W ten sposób znajdziemy siêznowu w Polsce, tam zaœ albo bêdziemy broniæ Krakowa, albopójdziemy na Podhale.Dzisiaj mo¿liwie krótki marsz, aby ludziei konie wypoczêli trochê, bo jutro bêdziemy mieli ciê¿ki dzieñ, odpo³udnia jutro spodziewam siê mieæ kawaleriê rosyjsk¹ na karku".Nie potrzebowa³em d³ugo tej myœli t³umaczyæ swemu najbli¿-szemu pomocnikowi.Ju¿ nieraz w rozmowach podczas marszówwymienialiœmy pomiêdzy sob¹ myœli co do naszego tragicznegolosu w najbli¿szej przysz³oœci, gdy znajdziemy siê ju¿ na obczyŸniei ca³a myœl przewodnia, z któr¹ szliœmy na wojnê, zniknie, skoropodstawa jej — ziemia ojczysta — spod nóg siê usunie.Na razie wszyscy potrzebowaliœmy odpoczynku na gwa³t.Bójpod Dêblinem (pod Laskami) silnie nadszarpa³ nerwy i wywo³a³zmêczenie fizyczne.Pierwszy raz braliœmy udzia³ w wielkich bo-jach nowoczesnych, pierwszy raz odczuliœmy na sobie wp³yw silne-go ognia artylerii lekkiej i ciê¿kiej, pierwszy raz prze¿ywaliœmyciê¿sze straty.Wreszcie trzydniowy bój z nieprzespanymi nocami,przy ch³odach jesiennych, musia³ siê te¿ na nas odbiæ.Potem przy-sz³o cofanie siê z ca³ym moralnym ciê¿arem, ¿e opuszczamyPolskê.Wreszcie niekole¿eñskie stosunki z otoczeniem.D³ugie mar-sze, czêsta praca w ariergardzie, wyczerpuj¹ca jeszcze bardziejsi³y, brak kuchen polowych, który skraca³ ¿o³nierzom ka¿degodnia czas snu, wreszcie niedostateczne wyekwipowanie, brud i za-wszenie — wszystko to razem wymêczy³o strasznie wojsko.Od-czuwa³em to doskonale na sobie.Nigdy w ¿yciu nie sypia³em wednie.Nawet po niespanych prawie nocach zasypia³em w ci¹gudnia zawsze z trudnoœci¹ — teraz zaœ wystarcza³o tylko nie my-œleæ, a ju¿ zaczyna³em drzemaæ, czy to na koniu, czy nierazw najniewygodniejszej pozycji.Z powodu brudu czu³em do siebiepo prostu obrzydzenie, a myœl o odpoczynku i o jednym chocia¿byspokojnym dniu by³a jakimœ marzeniem o raju na ziemi.Prze-widywa³em, ¿e przy przeprowadzeniu powziêtej decyzji bêdziemywszyscy mieli parê dni szalonego napiêcia nerwów i miêœni.Prze-de wszystkim wiêc odpocz¹æ przed wytê¿on¹ prac¹.Wyszed³em do wojska.Ognie pali³y siê weso³o, rozlega³y siêœpiewy i wybuchy œmiechu, otaczano ko³em kolegów wracaj¹cychz miasteczka i przynosz¹cych z niego zdobycz — chleb czy kar-tofle.Po drodze przeci¹ga³a ariergarda austriacka, a raczej ostatniejej patrole.Byli to Polacy z Tarnowa i okolic.Niektórzy z nichzatrzymywali siê przy ogniskach i ze zdziwieniem pytali, co turobimy, gdy¿ ju¿ za nimi mog¹ byæ tylko kozacy.Otrzymywaliharde odpowiedzi moich ch³opców, sypa³y siê pieprzne dowcipy.Zimny, przejmuj¹cy wiatr robi³ jednak swoje.Widzia³em zsinia³etwarze, zmêczone oczy.Niektórzy spali przytuleni do siebie.Do-ko³a chodzi³y warty.Widzia³em, ¿e wielu z naszych ¿o³nierzy za-daje sobie te same pytania, z jakimi siê do nich zwracano: „Poco w³aœciwie tu stoimy? Mo¿e znowu jakaœ ariergarda i nie-spana noc?" Czu³em na sobie te pytaj¹ce oczy ¿o³nierza, chc¹cegoz twarzy dowódcy wyczytaæ wyrok o swoim losie.Czu³em i by³omi przykro, ¿em ju¿ w duszy ich na œmieræ w hekatombie skaza³.Lecz nareszcie odmarsz.Zbli¿a³ siê wieczór, a z miasteczkanadbieg³ oficer z wiadomoœci¹, ¿e droga wolna i ca³e wojskoaustriackie ju¿ przeci¹gnê³o.Przyprowadzono mi Kasztankê.By-³em bardzo zmêczony, wiêc zaczê³y mnie z ³atwoœci¹ opadaæ wszy-stkie mo¿liwe w¹tpliwoœci z powodu powziêtej decyzji.Przede wszystkim d³ugi szereg wozów i nasze „werndle nakó³kach" — staromodna górska artyleria z dymnym prochem.Konie zmêczone, drogi z³e, szybki marsz, wiêc trudny.Jak obroniêswe wozy od napaœci kawalerii, przecie po³owa wojska pójdzie naos³onê taboru.Dalej, co ja w³aœciwie wiem o nieprzyjacielu —nic a nic, oprócz tego, ¿e w³aœnie na tym trakcie, którym myœmysiê posuwali, nas nie naciska.Przecie¿ nasze szybkie cofanie siênie bez powodu siê odbywa, gdzieœ na naszych skrzyd³ach musibyæ nacisk silniejszy, a wiêc nieprzyjaciel bli¿szy, mo¿e akurattym zagro¿onym skrzyd³em jest nasze prawe — po³udniowe?Droga wiêc mo¿e byæ trudniejsz¹, ni¿ mnie siê wydaje — nietylko z przednia stra¿¹ rosyjsk¹ bym mia³ do czynienia.A czyjestem do tego zdatnym z tak zmêczonymi ludŸmi i z tak ma³ymzapasem nabojów, którego ju¿, gdy zostanê sam, nie uzupe³niê?A co zrobiê z rannymi? Dot¹d dumni byliœmy z tego, ¿e rannychnie zostawialiœmy w rêku nieprzyjaciela, w tym wypadku zaœ bê-dzie to koniecznoœci¹.Wreszcie ta przykra rola uciekiniera, takjak gdyby nie spe³niony obowi¹zek ¿o³nierski.Dobrze mówiæ, ¿emoja garstka nie zawa¿y na szali przy obronie Wroc³awia czyPragi, a jednak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]