[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobrze siê czujesz? Nic ci nie zrobili?Bo jeœli ciê.Przerwa³ mu huk wystrza³Ã³w.D³uga seria z pistoletu maszynowego z drugiejstrony domu.Zadudni³y kroki, z trzaskiem otworzy³y siê frontowe drzwi.DoktorChambord i jego córka odruchowo spojrzeli w stronê wyjœcia, a potem popatrzylina siebie.Teresa by³a przera¿ona, Chambord zatroskany i zaniepokojony.Zmarszczy³ czo³o.Martwi³ siê o córkê, nie o siebie.Twardy facet.Smith nie mia³ pojêcia, co siê dzieje, ale takiej okazji nie móg³ przepuœciæ.Musia³ ich stamt¹d wydostaæ, i to natychmiast.Oboje prze¿yli tyle, ¿e nie dajBo¿e, poza tym niewykluczone, ¿e bez Chamborda terroryœci nie moglibyobs³ugiwaæ komputera molekularnego.Istnia³y dwie mo¿liwoœci: albo go do tegozmusili, albo mieli innego eksperta i uprowadzili go, ¿eby nie móg³ zbudowaædrugiej maszyny.Tak czy inaczej, Smith musia³ wyrwaæ naukowca z ich r¹k.Szarpn¹³ za kraty,¿eby sprawdziæ, czy nie da siê ich wywa¿yæ, i w tej samej chwili dostrzeg³a goTeresa.- Jon! Co pan tu robi? - Podbieg³a do okna i spróbowa³a je otworzyæ.Szarpi¹csiê z uchwytem, zerknê³a przez ramiê na ojca.- To doktor Jon Smith,Amerykanin, przyjaciel doktora Zellerbacha.- Popatrzy³a na framugê iprzera¿ona wytrzeszczy³a oczy.- Zabite gwoŸdziami, nie dam rady otworzyæ!Za domem ponownie huknê³y strza³y.Jon cofn¹³ rêce.Kraty by³y mocno osadzone w¿elaznej ramie.Wyjaœnienia potem - powiedzia³.- Gdzie komputer?Nie wiem!Tu go nie ma - wychrypia³ Chambord.- Co pan.Nie by³o czasu na rozmowy.Cofnijcie siê! - Jon podniós³ pistolet.- Muszê przestrzeliæ ramê.Teresa spojrza³a na broñ.Przenios³a wzrok na jego twarz i ponowniezerknê³a na pistolet.Kiwnê³a g³ow¹ i odbieg³a od okna.Ale zanim Smith zd¹¿y³ wypaliæ, gwa³townie otworzy³y siê drzwi i w progu stan¹³Mauritania.- Co to za krzyki? - Spojrza³ w okno.Na Smitha.Popatrzyli sobie prosto woczy.Mauritania wyszarpn¹³ pistolet, rzuci³ siê na pod³ogê, wypali³ iwrzasn¹³: - Abu Auda! Tutaj! Tutaj!Jon b³yskawicznie przykucn¹³ i kula roztrzaska³a szybê.Chcia³ odpowiedzieæogniem, ale gdyby wystrzeli³ na oœlep, móg³by zraniæ Chambordów.Zacisn¹³zêby, poczeka³ na drugi strza³ tamtego, szybko wsta³ z sig sauerem w rêku iostro¿nie zajrza³ do pokoju.Ale pokój by³ ju¿ pusty, podobnie jak korytarz za szeroko otwartymi drzwiami.Teresa i Chambord znikli.Znalaz³ ich i równie szybko zgubi³.Podbieg³ do s¹siedniego okna.Mo¿e zapêdzili ich do drugiego pokoju? Ale wchwili gdy zajrza³ do œrodka, by zobaczyæ tylko pusty pokój, zza rogu wyszed³wysoki Fulani w d³ugich bia³ych szatach, z pistoletem maszynowym gotowym dostrza³u, a tu¿ za nim trzech uzbrojonych mê¿czyzn w burnusach.Zwinni iczujni, wygl¹dali i zachowywali siê jak ¿o³nierze podczas akcji bojowej.Smith upad³ na ramiê, przetoczy³ siê po ziemi, unikaj¹c gradu kul iodpowiedzia³ ogniem, dziêkuj¹c Bogu za czarne chmury, które przes³oni³yksiê¿yc.Jeden z mê¿czyzn zgi¹³ siê wpó³ i run¹³ na piach, co rozproszy³ouwagê jego towarzyszy.Jon wykorzysta³ to, wsta³ i puœci³ siê biegiem w noc.Zaœwista³y kule, spod nóg wytrysnê³y fontanny ziemi i zielska.Bieg³ zygzakiem,szybciej ni¿ kiedykolwiek w ¿yciu.Strzelectwo wyborowe to coœ wiêcej ni¿umiejêtnoœæ trafiania do nieruchomego celu.Strzelectwo wyborowe topsychologia, to wykszta³cone odruchy, to doœwiadczenie i umiejêtnoœæprzewidywania, co cel zrobi za chwilê.Chaotyczny bieg by³ dobr¹ obron¹.Nieustannie zygzakuj¹c, w oddali zobaczy³ wiatrochron.Nareszcie.Przyspieszy³ i tu¿ za pierwszymi drzewami rzuci³ siê na ziemiê.W nozdrzauderzy³ go zapach pi¿ma, gnij¹cych liœci i mokrej ziemi.Przetoczy³ siê przezramiê, przykucn¹³, wycelowa³ i pos³a³ w stronê œcigaj¹cych go ludzi kilka kul,nie dbaj¹c o to, gdzie i kogo trafi.Ich przywódca, ten wysoki, i pozostalinatychmiast przypadli do ziemi.Niewykluczone, ¿e któregoœ z nich rani³, alesami byli sobie winni, bo biegli prosto na niego i mia³ ich jak na widelcu.Wsta³ i popêdzi³ przez gêsty las, chc¹c obejœæ dom i sprawdziæ, kto rozpocz¹³tê strzelaninê.Biegn¹c, nads³uchiwa³.Strza³y pada³y sporadycznie, lecz copewien czas rozbrzmiewa³a intensywna kanonada.Œcigali go? Nie, a ju¿ na pewnonie przez las.I wtedy to zobaczy³.Przed domem rozpêta³o siê prawdziwe pandemonium.Na ziemile¿eli rozp³aszczeni ludzie, mierz¹c miêdzy drzewa.Co najmniej dwudziestu.Wtej samej chwili za grubym dêbem dostrzeg³ rozb³ysk z luty i któryœ z mê¿czyznprzeraŸliwie krzykn¹³.Ich przywódca, ten wysoki, w bia³ym burnusie, wypad³ na otwart¹ przestrzeñ,wywrzaskuj¹c rozkazy.Przykucn¹³ za ogrodzeniem dla koni, odwróci³ siê w stronêdomu i krzykn¹³ coœ po arabsku.Kilka sekund póŸniej w oknach zgas³o œwiat³o iw aksamitnym mroku o¿y³ zdalnie sterowany reflektor zamontowany pod okapem polewej stronie dachu.Smuga jaskrawego œwiat³a musnê³a podwórze i skraj lasu, azaraz skupi³a siê na wielkim dêbie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]